Polska – kraj mlekiem, miodem i ustawami płynący. Ustawami tak finezyjnie skonstruowanymi, że można je łamać, nie łamiąc ich wcale. To trochę jak parkowanie na zakazie, ale z migającymi światłami awaryjnymi – przecież wszyscy wiedzą, że wtedy zakaz nie obowiązuje.
Pierwszy krok w tej szlachetnej sztuce to oczywiście stworzenie prawa. Ale uwaga! Nie byle jakiego. Trzeba tak je napisać, żeby nikt nie mógł się do niego przyczepić, a jednocześnie każdy mógł je zrozumieć tak, jak akurat mu pasuje. „Dobro narodu”? Proszę bardzo, brzmi pięknie i szlachetnie, a jednocześnie daje tyle pola do interpretacji, co instrukcja składania mebli z Ikei.
Kiedy już mamy odpowiednią ustawę, pora na jej wdrożenie. Ale spokojnie, nikt się tu nie śpieszy. Najpierw trzeba sprawdzić, kto zyska, a kto straci. Jeśli okaże się, że ustawa jednak komuś przeszkadza – zawsze można ją poprawić. A jeśli przeszkadza wielu, to się po prostu wytłumaczy, że to „dla ich dobra”. Natomiast gdy ustawa jest niezbyt popularna i prezydent zawetuje? Ooo, przecież są rozporządzenia.. i to takie, które mają moc zmiany ustawy! Wszystko ku dobru „demokracji”. Nikt się przecież nie obrazi, jak tak powód szczytny, prawda?
Najlepsze jednak zaczyna się wtedy, gdy trzeba coś obejść. Tu wkraczają prawdziwi artyści prawa – mistrzowie interpretacji. Oni wiedzą, że kluczem do sukcesu jest odpowiednie sformułowanie. Weźmy taki przykład: „obowiązek” to przecież słowo względne. Bo obowiązek obowiązuje, ale tylko tych, którzy się na niego zgodzą. A jeśli się nie zgodzą? No cóż, wtedy obowiązek obowiązuje inaczej.
A co z kontrolami? Spokojnie, na wszystko jest sposób. Wystarczy stworzyć nową komisję, która skontroluje starą komisję, ale oczywiście tylko w zakresie, który uznamy za stosowny. A jeśli wynik kontroli nie jest zadowalający, można go uznać za „niepełny” i zarządzić kolejną kontrolę. To jak gra w szachy, tylko zamiast pionków mamy paragrafy.
Opozycja narzeka? Media krytykują? To nic. Wystarczy powiedzieć, że ci wszyscy krytycy to marudy, które nie szanują „konstytucji”. A przecież każdy, kto ma choć odrobinę patriotycznego ducha, wie, że „konstytucja” to nasz narodowy skarb – nikt z „uśmiechniętego” ludu nie zna jej zapisów, co oznacza, że wszyscy wiedzą, że jest ważna. Logiczne prawda? A co gdy zapisy nie są zbyt trafne – jak przykładowy zapis o ochronie małżeństwa jako kobiety i mężczyzny ? Oj tam – marudy! Zawsze są ustawy a nawet rozporządzenia zmieniające interpretację narodowego skarbu.
I tak oto, w zgodzie z przepisami, ale trochę niezgodnie, prawo staje się plasteliną w rękach tych, którzy wiedzą, jak je lepić. A my? My patrzymy na ten teatr z boku i zastanawiamy się, czy w tej całej układance przypadkiem nie jesteśmy tylko statystami. Ale spokojnie, statystom też czasem rzucą jakiś ochłap z tortu. W końcu każdy lubi poczuć, że też ma swój udział w rozwoju „demokracji”.
autor: jtp