Każdy z nas zna to uczucie – moment, w którym całkowicie pochłania nas jakiś projekt. Im więcej serca w coś wkładamy, tym większe wydaje się nasze zaangażowanie, a wraz z nim rosną oczekiwania, odpowiedzialność i, niestety, presja. W samorządzie takie chwile zdarzają się codziennie. Z jednej strony mamy potrzebę, by każdą decyzję czy inicjatywę dopracować w najdrobniejszych szczegółach, a z drugiej – realia, które zmuszają nas do znalezienia równowagi.
Jako zastępca wójta widzę to wyraźnie. Bywa, że z ogromną determinacją przystępuję do realizacji jakiegoś projektu, dążąc do tego, by wszystko poszło jak najlepiej – dla mieszkańców, dla społeczności, dla przyszłości gminy. Często jednak przekonuję się, że nadmierne zaangażowanie może prowadzić do pułapek. Gdy chcemy być perfekcjonistami i na każdym etapie dawać swoją obecność, łatwo stracić z oczu to, co naprawdę ważne – strategiczne cele, wizję, a nawet relacje z ludźmi wokół nas.
Ostatnio zacząłem analizować, skąd bierze się ta potrzeba pełnego zaangażowania i jak wpływa ona na efektywność naszej pracy. Okazało się, że mniej znaczy więcej. Kiedy daję sobie przestrzeń na chwilę oddechu, podejmowanie decyzji staje się łatwiejsze, a efekty – lepsze. Wprowadzenie tej zasady pomogło mi nie tylko w pracy, ale także w życiu osobistym i dzięki temu wiem, że mniej presji i więcej swobody buduje lepsze zrozumienie.
Samorząd jest jak wspólnota – działa najlepiej, gdy ludzie współpracują, a nie rywalizują. To samo dotyczy nas samych. Współpraca wewnętrzna – między naszym zaangażowaniem a potrzebą równowagi – jest kluczem do sukcesu. Warto pamiętać, że czasem najważniejszym krokiem jest ten, którego nie wykonamy od razu, lecz po głębszym zastanowieniu i… chwili dla siebie.
Ta refleksja nie oznacza rezygnacji z ambicji czy pasji – przeciwnie. To nauka, że mądry dystans pozwala działać skuteczniej, z większą korzyścią dla innych. I tego właśnie uczę się w samorządzie każdego dnia.